niedziela, 1 lutego 2015

Problem na dwa miesiące (Zoro x Sanji - One Piece)

Najśmieszniejsze jest w tym to, że Zoro zachowuje się prawie jak Aomine, a ja pisałam to o 3 nad ranem. XD


***

  Siema. Jestem dziewiętnastoletnim chłopakiem, dość wysokim i dobrze zbudowanym. Niektórzy ludzie się mnie boją, a wszystko przez mój wzrok i wybuchowy charakter. Często wdaję się w bójki, ale to nie oznacza, że jestem samotny. Mam swoją grupkę przyjaciół tak samo pieprzniętych jak ja. Słyszałem już wiele wyzwisk rzucanych w moją stronę. Od wrogów, przyjaciół, rodziny, znajomych, nieznajomych... Jedne wypowiedziane jako żarty, inne okazywały się próbą wkurzenia mnie lub poniżenia. Byłem już debilem, idiotą, bezmózgiem, zakałą rodziny, a nawet wszechświata, nieogarniętym, pieprzniętym chujem, dupkiem, amebą, tchórzem, pijakiem, męską dziwką (czasem nawet niemęską), pojebanym psychopatą, bandziorem, zabójcą, ciotą, maminsynkiem, zjebem, jebniętym skurwysynem, świnią, bezrozumną małpą, świrem, głupkiem, zdezorientowanym palantem, trucicielem mózgów, glonem, kundlem, fiutem, gównem, bałwanem, masłem, miękką frytką, rozlazłą kupą, maszkarą, potworem, narwańcem, a nawet mchem.. Mógłbym wymieniać jeszcze więcej, ale to nie o to chodzi. Wśród tych wszystkich wyzwisk nigdy nie pojawiło się jedno słowo. Nikt, w ciągu całego mojego dziewiętnastoletniego życia, nie zarzucił mi bycia gejem. Aż do dziś. Aż do teraz.
  -Stary. Jesteś gejem. Nie pedałem, tylko pieprzonym gejem - powiedział facet stojący naprzeciwko. Nie byłem wściekły. Ba! Nie byłem ani odrobinę zły czy zdegustowany. Byłem po ludzku zaskoczony. - Nie wyglądasz jak pedał.
  -Więc czemu gej? - spytałem. Facet wzruszył ramionami.
  -Może dlatego, że oblepiasz kolegów wzrokiem? - powiedział. Po chwili namysłu pokręciłem głową.
  -Nie, nie. Patrzę na nich tak, jak oni na mnie. Poza tym.. Uprawiałem już seks z dziewczynami i nie miałem jakichkolwiek problemów. To niemożliwe, żebym JA był gejem - zaprzeczyłem gwałtownie.
  -Spójrz prawdzie w oczy. Jest ON. Podoba ci się. Pytanie tylko: od kiedy? - spytał facet, wzdychając i pocierając twarz dłonią.
  -No właśnie. Od kiedy? - westchnąłem ponownie, odchodząc od lustra. Wyszedłem z łazienki i poczułem się jeszcze gorzej. Po jaką cholerę gadałem do swojego odbicia? Aż tak ze mną źle? Wykończony padłem na łóżko. Przewróciłem się na plecy i kładąc ręce pod głową, postanowiłem zrezygnować z pójścia do szkoły. Jeszcze bym spotkał tego tępego kucharzyka i co wtedy? Znowu bym go rozbierał wzrokiem? Bądź co bądź, dopiero położyłem się spać, a niedługo już trzeba byłoby wstawać. Niemożliwe, żebym się obudził. Poza tym... Nie chcę go spotkać. Jęknąłem głośno i zakopałem się pod kołdrę. Sen jest dobry na wszystko. Tylko szkoda, że znowu śnił mi się ON.

Siema. Jestem Roronoa Zoro, mam 19 lat i jestem gejem. ... Chyba.

  -Zoro! Wstawaj! - wrzasnęła Nami, zrywając ze mnie kołdrę. Uchyliłem jedną powiekę. Jej wzrok jak zwykle był piorunujący i zabójczo niebezpieczny, więc posłusznie postawiłem nogi na ziemi i podniosłem tyłek z wyra. 
  -Czemu jesteś tak wcześnie? - spytałem, ziewając szeroko. Rudowłosa Nami była moją sąsiadką odkąd pamiętam.. I wiecznie mnie pilnowała. 
  -Wcześnie?! Gdzie ty żyjesz, człowieku?! Spóźnimy się do szkoły, jeśli zaraz nie ruszysz swojego szanownego tyłka z miejsca! Coś ty robił całą noc?! - wrzasnęła z kuchni. Prychnąłem cicho, wciskając się niechętnie w białą koszulę.
  -Kobieto. Gdybyś ty odkryła to, co ja dziś w nocy, też nie dałabyś rady spać - warknąłem tak cicho, żeby tego nie usłyszała. Po kilku minutach byłem już gotowy. Do ręki dostałem domowej roboty bento, komórkę i torbę z książkami na dzisiejsze zajęcia. Tak. Gdyby nie Nami, zapomniałbym wszystkiego. Ona zawsze się o mnie troszczyła i mimo, że przy mnie zawsze chodzi jakaś nabuzowana, to wiem, że to tylko i wyłącznie sprawka jej nadmiernej opiekuńczości, którą próbowała zamaskować. - Hej. Zoro. Coś ty taki jakiś markotny dzisiaj? - spytała, kiedy byliśmy w połowie drogi do szkoły. Machnąłem ręką. 
  -Wydaje ci się - mruknąłem i natychmiast tego pożałowałem. Nagle poczułem aurę zbliżającego się niebezpieczeństwa. 
  -Mówisz, że ja się pomyliłam? - warknęła, a jej oczy błysnęły złowieszczo. Pokręciłem głową. Nigdy więcej nie będę przy niej mówił tego, co myślę. Ta kobieta jest niebezpieczna. Po chwili byliśmy już przy szkolnej bramie. Blond włosy były pierwszym co zobaczyłem. Potem chłopak odwrócił się w naszą stronę i zaczął biec szczęśliwy jak zawsze. 
  -Nami-san! - zawołał, przymierzając się do przytulenia tej rudej wiedźmy. Przezornie odsunąłem się kilka kroków w bok. I słusznie. Po chwili kucharzyk leżał na ziemi z wielkim guzem na głowie, a sprawczyni całego zamieszania odeszła już, wesoło rozmawiając z Robin o dzisiejszej wyprawie do galerii. 
  -Wstajesz czy mam cię podeptać? - spytałem leżącego pod moimi stopami blondyna. Wyciągnął do mnie rękę, więc pomogłem mu wstać. A oto i sprawca mojej bezsennej nocy. Osiemnastoletni blondyn z dziwnymi brwiami, manią gotowania, nałogowy palacz i walnięty na łeb wielbiciel kobiet. Panie i panowie. Oto Sanji.
  -Cześć głupi marimo. - powiedział odrobinę niechętnie. Cios prosto w serce. Otrzepał się, zarzucił torbę na ramię i ruchem głowy wskazał szkołę. Chwilę potem ramię w ramię ruszyliśmy do budynku, zalewając się z czego popadnie i popychając innych ludzi podczas udawanej bójki.
  Dni mijały, a ja coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu iż moja orientacja zmieniła się już na stałe. Co najzabawniejsze, miałem specjalnie uczucia tylko względem pechowego, który nieszczęśliwym trafem został obiektem westchnień swojego rok starszego przyjaciela. Od teraz oficjalnie jestem sanjioseksualny.
  -Ale mi humor dopisuje. Aż pójdę się uchlać - mruknąłem znów leżąc na łóżku. Wpatrywałem się w sufit od dobrych kilkudziesięciu minut, ale pomysły a'propos tego, co mógłbym zrobić ze swoją sytuacją, nie przychodziły. Z cichym stęknięciem podniosłem się z łóżka i ruszyłem do drzwi. Nałożyłem tylko buty i wyszedłem. W końcu lato się zbliżało, było coraz cieplej. I jak zauważyłem, nie tylko mi się zachciało pić w ten piątkowy wieczór. Omijałem starannie wypełnione ludźmi bary i skierowałem się do swojego ulubionego miejsca, gdzie pracował mój kuzyn, Mihawk. Gdy tylko pojawiłem się w drzwiach, skinął mi głową, nalewając do szklanki moje stałe zamówienie. Nie był zbyt gadatliwy, ja zresztą też nie. Jednak to on był tym rozsądnym i opanowanym, więc kiedy poprosiłem go o którąś z rzędu dolewkę, spytał czy wszystko u mnie w porządku. Roześmiałem się głośno, zaprzeczając. Nagle z kuchni dały się słyszeć szybkie kroki.
  -Szefie. Wszystko w porządku? - spytał nowy kucharz. Nigdy nie słyszałem tutaj tego głosu, więc naturalną reakcją było spojrzenie w tamtym kierunku. Mihawk zapewnił go, że wszystko w porządku, próbując zasłonić mi widok. Za późno. ON był osobą, którą chciałem teraz widzieć. - Cholera by z tobą, marimo. Znowu się schlałeś? - westchnął Sanji wycierając ręce o fartuch. Przejechałem wzrokiem po jego twarzy i nagle panika ścisnęła moje serce. Drżącymi dłońmi wyjąłem szybko pieniądze, położyłem je na ladzie i wyszedłem stamtąd. Reakcja Mihawka była jednoznaczna. Wiedział. Był bystry i nie tylko patrzył, ale też widział. Skoro on się domyślił, to co z moimi przyjaciółmi? Co z kucharzykiem? Oni też wiedzieli? Zatrzymałem się na środku chodnika. Co ja robię? Czemu uciekam? Zacząłem się śmiać. Serio jestem debilem. Jak bardzo to parszywe uczucie może zmienić człowieka. Gdyby tu chodziło o jakąś dziewczynę, to bym pewnie podszedł, zagadał, poświrował trochę.. Ale Sanji nie jest dziewczyną. Bałem się tego uczucia. Bałem się siebie. Bałem się, że go stracę, kiedy tylko się dowie. Uśmiechnąłem się lekko. W ciemną noc nikt nie zauważył, że ten wielki, wiecznie twardy i straszny chłopak, którym byłem, uronił pierwszą w życiu łzę przeznaczoną dla kogoś, kogo prawdziwie kochał. Prychnąłem zdegustowany własnym zachowaniem i ruszyłem do domu. Po drodze parę razy wyrżnąłem głową o słup, co dobrze mi zrobiło, bo odzyskałem trochę umiejętności trzeźwego myślenia. Wszedłem do zupełnie pustego mieszkania i poczułem się nagle strasznie bezradny. Umiałem panować nad prawie każdym możliwym do kontrolowania mięśniem, ale uczucia to zupełnie inna liga. Zaśmiałem się cicho i mając wywalone na zdejmowanie ciuchów, padłem na łóżko, zasypiając prawie w locie.
  Poczułem, że ktoś gładzi mnie po policzku. Miło, ale kto, do cholery, wlazł mi do domu? Przekręciłem głowę w drugą stronę i uniosłem powieki.
  -Witam śpiącego królewicza - powiedziała Nami, podpierając głowę na ręku. Wysłałem jej nieme pytanie co tu robi i czemu jest dla mnie taka miła. To niepokojące. - Widziałam jak w nocy wracałeś do domu. Chciałam cię dziś opieprzyć, ale kiedy tylko cię zobaczyłam, zmieniłam zdanie. Miałeś jakiś koszmar? - spytała, zabierając dłoń z mojej twarzy. Pokręciłem głową. W sumie to pamiętałem tylko tyle, że sen był smutny, i że dotyczył tego zafajdanego kucharzyka.
  -A co? - wydusiłem w poduszkę. Westchnęła ciężko.
  -Płakałeś przez sen. Nie zdarza ci się to bez powodu - wytłumaczyła, a ja pokiwałem głową. Zbyt długo się znaliśmy, żeby nie wiedziała co znaczy u mnie choćby najmniejszy gest odbiegający od normy. Przerażające swoją drogą. Usiadłem na łóżku, pocierając dłonią twarz. Nami podała mi szklankę wody, którą przyjąłem z wdzięcznością.  Problemy sercowe? - spytała wreszcie, siadając obok mnie. O mało nie udusiłem się wodą. Czarownica. Prawdziwa czarownica. - Kobiety wyczuwają takie rzeczy. Uwierz mi na słowo - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Kiwnąłem głową. - No dobra. Gadaj.
  -Nie myśl, że to takie proste - powiedziałem, opierając się plecami o ścianę i wyciągając nogi przed siebie. Czułem na sobie jej wzrok, mówiący, że i tak wszystko wie, tylko chce usłyszeć potwierdzenie. Wziąłem się do kupy i zacząłem mówić. - Bo wiesz... Jest pewna osoba, którą bardzo lubię... Kurwa. Jak dziecko z podstawówki. Co ja pieprzę? Kocham tą osobę i boję się ją stracić. Wydaje mi się, że mi ufa i nie chcę zniszczyć tej relacji. Mimo, że ciągle mnie wyzywa, jest strasznie drażliwa, kiedy chodzi o mnie i łatwo się na mnie wkurza, wiem, że nie potrafiłbym żyć bez tej osoby. I ta właśnie osoba przerwała mi zapijanie smutków. Oto co mnie dręczy. Zadowolona? - zakończyłem monolog siarczystym kichnięciem.
  - Nie masz łatwo. - powiedziała, a ja hardo śmiechłem w duchu. Gdyby wiedziała jak mi jest ciężko.. - Z drugiej strony Sanji też nie ma tak fajnie. Bądź co bądź, jesteście kumplami.. Chociaż.. Jeśli chodzi o niego, to myślę, że nie powinno być źle. Powinien zrozumieć, ale ty powinieneś mu to powiedzieć.  - pokiwałem głową, biorąc sobie do serca rady przyjaciółki. Nic mnie już nie zdziwi. Mihawk, Nami, a skoro Nami to Robin, Hancock i Vivi też wiedzą. Doliczyć jeszcze Franky'ego i Usoppa, którzy dyskretnie zwracali mi uwagę, żebym przestał się gapić na tyłek Sanji'ego.. Tak, sporo osób wiedziało. Miałem tylko nadzieję, że nie dojdzie to pocztą pantoflową do Sanji'ego. Byłbym skończony.  - Zoro. Powiedz mu. Radzę ci, zrób to jak najszybciej - Nami uśmiechnęła się, po czym wstała i wyszła, tłumacząc, że idzie z Robin na miasto. Chwyciłem telefon, a mój żołądek podskoczył do gardła. Kiedy ja zbierałem wszystkie siły, żeby wysłać kucharzykowi SMS-a z prośbą o spotkanie, ten do mnie zadzwonił. Siłą rzeczy musiałem odebrać, bo jeszcze by się obraził, a tego nie chcemy.
  -Siema Zoro! Kac nie dokucza? - zaśmiał się. - Mogę teraz wpaść? - spytał wyraźnie zbyt wesoły. Zgodziłem się. Po kilku minutach już stał w drzwiach mojego pokoju z reklamówką w ręku. - Widzę, że nie jest tak źle jak myślałem, że będzie. Co ci się wczoraj stało? Wybiegłeś taki rozdygotany, trochę się przestraszyłem. Martwiłem się. To do ciebie nie podobne, takie zachowanie. - powiedział kucharzyk, siadając na ziemi. Wzruszyłem ramionami, kuląc się w sobie. Raz kozie śmierć.
  -To trochę delikatna sprawa. Obiecaj mi, że nieważne co powiem, nie przerwiesz mi póki nie skończę - powiedziałem na jednym wdechu. Blondyn spojrzał na mnie zdziwiony i jakby trochę przestraszony.
  -To trochę przerażające, ale wal. Śmiało - usiadł po turecku naprzeciwko mnie.
  -Kilka tygodni temu.. Jakoś tak z dwa miesiące już minęło odkąd odkryłem, że coś jest ze mną nie tak. Na początku nie mogłem w to uwierzyć. Doszło nawet do tego, że gadałem z lustrem. Przeraziłem się i nie wiedziałem co robić. Myślałem, że nikt się nie domyślił, ale dziś wpadła Nami i powiedziała na głos wszystko, o czym do tej pory myślałem. Chciałem to ukryć, ale coś kiepsko mi to wychodziło, bo już połowa naszej paczki wie. - zarechotałem smutno. Przyciągnąłem kolano do klatki piersiowej i pochylając głowę, położyłem dłoń na karku. Czas zacząć dawkować informacje. - Bo widzisz.. Ja.. Jestem gejem. - pochyliłem głowę jeszcze niżej. Miałem ochotę uciec. Cisza, która zapadła, była zbyt wymowna, a ja, mimo całej swojej odwagi, stchórzyłem i nie potrafiłem spojrzeć na Sanji'ego. W końcu usłyszałem syk wypuszczanego przez zęby powietrza. Zacisnąłem pięści.
  -No nieźle. Nie wiem co powiedzieć, no. - usłyszałem w końcu. Podniosłem zdębiały wzrok na szeroko uśmiechniętego kucharzyka. - Mam nadzieję, że kogoś sobie znajdziesz. Powodzenia - w jego uśmiechu, słowach i gestach było coś sztucznego, wymuszonego.
  -Ta.. Dzięki - uśmiechnąłem się, starannie odmierzając każdy ruch. To koniec. Klamka zapadła. Koniec. Po jeszcze kilku wymienionych sztywno zdaniach, Sanji wyszedł, a ja się położyłem. Znowu. Nie ma co. Najlepiej popsuć sobie urodziny, Miałem ochotę nie wstawać następnego dnia. To będą najgorsze urodziny w historii.
  -Sto lat Zoro! - usłyszałem wrzask. Poderwałem się na równe nogi. W pokoju stała cała nasza paczka. Tort, świeczki, prezenty, życzenia.. Wszystko było idealnie. Brakowało tylko jednego. Sanji nie przyszedł.
  Bawiliśmy się świetnie cały dzień. Udało mi się nawet zapomnieć na trochę o swoich troskach, ale kiedy wszyscy poszli do domów, znów zostałem sam ze swoimi myślami. I zaczęło się myślenie 'Co jeśli..?" Znowu. Położyłem się na łóżku. Znowu. Spojrzałem na wyświetlacz komórki. Znowu. I westchnąłem. Znowu.

21.36

  Sanji nadal nie wysłał ani jednej wiadomości. Przez chwilę miałem ochotę się załamać, ale nie zdążyłem. Sen był ode mnie szybszy. O 22.45 moja komórka się rozdzwoniła.
  -Tak? - warknąłem zaspanym głosem. Przetarłem oczy.
  -Chodź nad rzekę. Szybko. - usłyszałem znajomy głos. Rozłączył się zanim cokolwiek powiedziałem. Ubrałem się  i wybiegłem z domu. Serce waliło mi jak dzwonem, a w głowie wirowało. W końcu dotarłem na wyznaczone miejsce. Jeszcze tylko zejść na dół po skarpie.. - STÓJ! - wrzasnął nagle. Posłusznie zatrzymałem się w pół kroku. Czekałem. Nagle rozległ się świst powietrza i niebo zostało pokolorowane pięknymi migoczącymi światłami. Obok mnie pojawił się Sanji i z szerokim uśmiechem życzył mi wszystkiego najlepszego. Też się uśmiechnąłem.

Kocham cię..

  -Co? - wydusił zdumiony Sanji. Zesztywniałem przerażony. Powiedziałem to na głos? Przez moją głowę przeleciały wszystkie najgorsze scenariusze tego, co mógł zrobić blondyn. Zamknąłem oczy. Skoro i tak już wie, to niech nie będzie niedopowiedzeń. Zacisnąłem dłonie w pięści.
  - Miałem to powiedzieć kiedy indziej, ale skoro samo wyszło to.. Słuchaj Sanji.. - spojrzałem na niego. Nie wydawał się już ani trochę zaskoczony czy nawet zmieszany. Wziąłem głęboki oddech. - Kocham cię Sanji. - wydusiłem, czekając na jakąkolwiek reakcję. Fajerwerki powoli przestawały wystrzeliwać. Idealna chwila na dostanie kosza. Ciszę przerwały szybkie kroki. Zacisnąłem zęby. Poczułem ramiona ocierające się o moją szyję i nagle Sanji przywarł do mnie całym ciałem. Oparł czoło o moje ramię i stał tak, ściskając mnie najmocniej jak dał radę. Nie wytrzymałem. Objąłem go mocno, czując ściekające po moich policzkach łzy. - Kocham cię, kocham cię, kocham..
  -Tak wiem. Wreszcie to powiedziałeś. Po twoim wczorajszym wyznaniu myślałem, że to tyle, że nic do mnie nie czujesz jednak.. Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Dziękuję. - mruknął. - Ja też cię kocham, Zoro. - chwyciłem jego twarz w dłonie i przycisnąłem usta do jego warg. - No nie rycz już. To nie w twoim stylu - zaśmiał się, czochrając moje włosy. Przycisnąłem go do siebie jeszcze bardziej, nie mogąc uwierzyć, ze to wszystko dzieje się naprawdę. - No już.. Udusisz mnie. Nie ucieknę ci przecież. - zaśmiał się znowu. Ściskałem go tak jeszcze przez kilka minut, ale potem... Potem działo się dużo i jeszcze więcej. Ważne, ze od tej chwili zawsze byliśmy już razem. Sanji uczynił mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Siema. Jestem Roronoa Zoro i mam 20 lat.
Wreszcie nauczyłem się prawdziwie kochać.