sobota, 2 maja 2015

(Nie)życiowa historia Alibaby (Kouen x Alibaba - Magi: The Kingdom of magic)

EnAli, które miałam napisać na trzy tygodnie temu. XDD
Kiri-sensei, przepraszam Cię. D:
Mam nadzieję, że nie spieprzyłam tak bardzo, jak ostatniego rozdziału AoKaga.
No to dobra.
Napisane.
To czytamy!

***

  Ja i on. Razem się wychowywaliśmy. Razem robiliśmy dziwne rzeczy. Razem chodziliśmy praktycznie wszędzie. Gdzie ja, tam on. Gdzie on, tam ja. Był dla mnie jak starszy brat. I w końcu.. Oboje się zakochaliśmy. Jakoś tak wyszło, że on zwierzył mi się z tego pierwszy. W jego oczach widziałem, że wie o moich uczuciach. Sam wstydziłem się to głośno wyznać. Całe szczęście, że zakochaliśmy się w innych osobach.
  - SINDBAD - wrzasnąłem z kuchni. Nazywam się Alibaba Saluja, mam 18 lat. Od pół roku mieszkam ze swoim przyjacielem, Sindbadem. - Kiedy ty się wreszcie obudzisz, staruchu?! - zawołałem, wściekle atakując marchewkę nożem. Jestem w pierwszej klasie liceum, Sindbad w ostatniej. Czasami, mimo swoich kilku dodatkowych lat, jest bardziej dziecinny i niemożliwy ode mnie. Na przykład teraz. - Sindbad! - wrzasnąłem, wjeżdżając z buta do jego pokoju i rzucając w niego jego ulubioną książką. Po tej konkretnej pobudce, Sin w końcu zdecydował się wstać. Ogarnął się szybko, chwycił torbę i wybiegł z mieszkania, krzycząc, że wróci o 15. Spojrzałem na drzwi, kręcąc głową z lekkim uśmiechem. Sin kierował się w życiu zasadą "jak iść, to punktualnie, jak nie iść, to opuścić wszystko co możliwe". Zaśmiałem się pod nosem, wracając do kuchni. Zaśmiałem się głośniej, chwytając nóż. Poskutkowało to rozciętym palcem. Syknąłem z bólu i przycisnąłem do rany chusteczkę higieniczną. Zamyśliłem się na chwilę. To chyba nie tak powinno być. Oderwałem papier i wsadziłem palec pod zimną wodę. Drugą ręką szukałem w szafce plastrów. W końcu udało mi się je znaleźć i opatrzyć palca. Gotowanie? To nie dla mnie, jednak Sin był zbyt leniwy, żeby cokolwiek zrobić. Jak mus, to mus. Co poradzisz? No nic.
  W przeciwieństwie do Sindbada postanowiłem być niegrzecznym uczniem i urwać się z lekcji. Wytarłem ręce w ścierkę i wysłałem SMS-a do Morgiany z prośbą o późniejsze wysłanie mi notatek. To był dobry wybór. Zawsze wszystko notowała i nigdy nie odmawiała pomagania innym. Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, pogłośniłem muzykę i w rytmie skocznych dźwięków dalej kroiłem warzywa. Sin wróci dopiero za 6 godzin. Morgiana, jak zapowiedziała, wpadnie po 16. Jedynym moim zmartwieniem był niesforny gimnazjalista Aladyn. On mógł tu wpaść w każdej chwili, wyżreć wszystko z lodówki i uciec po nieudanej próbie wyciągnięcia mnie na swoją kolejną szaloną wyprawę. Pokręciłem głową, wzdychając głęboko. Mój umysł znów zajął Sindbad. jak sobie radził? Znając go, rozkocha w sobie Judala zanim ja w ogóle zdążę zagadać do swej miłości. Myśląc akurat nad swoim strasznym losem, myłem pomidory. I nagle ktoś załomotał w drzwi, przerywając mój piękny wewnętrzny monolog. Westchnąłem ciężko i krzyknąłem, że drzwi są otwarte. Nie przestając podrygiwać, w spokoju kroiłem warzywka. Zerknąłem przez ramię na przybysza, by zaraz zdrętwieć i odwrócić się powoli w stronę drzwi.
  - Co pan tu robi? - szepnąłem, nieświadomie mocniej ściskając nóż w dłoni. Wzrok mojego gościa przeszywał mnie na wskroś. Mordercze intencje biły od niego na kilometr. Nożu, broń mnie przed tym niedoszłym mordercą!
  - Czemu nie ma cię na lekcjach, dzieciaku? - spytał, siadając przy stole. Uczył mnie pół roku, a ja nadal nie przywykłem jeszcze do jego lodowatego wzroku. Panie i panowie, oto Ren Kouen, moje największe utrapienie, największy koszmar całego liceum i mój wychowawca. - Odpowiadam - zadrżałem, słysząc warknięcie.
  - Przepraszam, że żyję - wymknęło mi się, kiedy skulony usiadłem naprzeciwko Kouena. Wbiłem spojrzenie w blat. Zaczerwieniłem się, czując na sobie wzrok Rena. - N-nie mam usprawiedliwienia. Poszedłem na wa-wagary - wydukałem, bawiąc się skrawkiem koszulki. Kolejna rzecz, przez którą musiałem go unikać. Byłem przy nim bardzo nieśmiały i jąkałem się niemiłosiernie. Moim ukochanym był ten właśnie tyran siedzący naprzeciwko i próbujący opanować sztukę zabijania wzrokiem.
  - A mogę wiedzieć czemu? - spytał, zakładając ręce na klatce piersiowej. Jak ja kocham ten jego wiecznie beznamiętny głos. Gdyby istniała dyscyplina olimpijska nazywana bezemocjonizmem, Kouen byłby wiecznym zwycięzcą nawet po śmierci. Czy on w ogóle dałby radę umrzeć? Odgoniłby śmierć samym spojrzeniem. Nie, kostucha nie miałaby żadnych szans. - Ej, dzieciaku? Co jest? - spytał. Pokręciłem głową gwałtownie, odganiając od siebie te dziwne przemyślenia i jeszcze bardziej kuląc się w sobie.
  -Bez... Bez powodu, przepraszam - wudykałem, wbijając wzrok w plamkę na stole. W końcu odważyłem się zerknąć na Kouena i zamarłem. W jego oczach czaiła się jakaś dziwna iska, jakby radość. On całkiem dobrze się bawił, dręcząc mnie i patrząc na moje zakłopotanie. Mimo to, nie potrafiłbym się mu postawić. Wiem, miękka frytka ze mnie i ostatnia galaretka. Ostatnim przejawem mojej zanikającej już odwagi było wstanie od stołu i wrócenie do swojego poprzedniego zajęcia. - Przepraszam, muszę dokończyć robienie obiadu - szepnąłem, próbując opanować drżenie rąk. Nie wyszło mi to za bardzo. Mimo to, chwyciłem nóż i zacząłem kroić mięsko. Pierwsze cięcie było pechowe. Ostrze ześliznęło się z mięsa i rozcięło mi dłoń w miejscu tuż poniżej kciuka. Syknąłem cicho, przyciskając dłoń do rany.
  - Co się stało? - spytał Kouen, podchodząc do mnie. Zerknął na moją dłoń, spod której wyciekała cienka stróżka krwi. Bez słowa otworzył szafkę i wyjął z niej opatrunek. Dokładnie obmył i opatrzył moją dłoń, po czym kazał mi usiąść przy stole. Ze zdziwieniem patrzyłem jak Ren Kouen, postrach mojego liceum, zakasuje rękawy i robi mi obiad, a raczej ratuje to co zostało z tego, co próbowałem stworzyć. Kiedy próbowałem zaprotestować i słownie odwieść go od pomysłu robienia mi obiadu, on tylko zmroził mnie wzrokiem.  Potulnie usiadłem za stołem i przyglądałem się gotującemu potworowi. Wyraźnie podobało mu się krojenie warzyw. Czasem nawet nucił coś pod nosem! Ludzie! Ren Kouen nucił pod nosem! Niebo się zawaliło!
  Kiedy skończył gotować, uświadomiłem sobie, że cały czas na niego patrzyłem. Ale co ja poradzę? Jego plecy takie.. Tak, fetysz fajnych pleców, ale no co. Plecy są takie ohh i ahh.. Szczególnie te Kouena. No, ale wracając do tematu.. Nie miałem pojęcia co mam zrobić ze swoim wychowawcą. Na szczęście problem sam się rozwiązał. Po skończeniu obiadu, obejrzeniu jeszcze raz mojej rany i kilku morderstwach wzrokiem, wyszedł z mojego domu. Po kilku godzinach drzwi otworzyły się w hukiem i do salonu wpakowali się wszyscy, którzy u mnie bywali. Morgiana z notatkami, Alibaba z pustym żołądkiem i Sindbad z Judalem.  Przyglądając się ostatniej dwójce stwierdziłem, że Sin jednak powinien dawać jakieś lekcje podrywu czy coś. Judal, do niedawna najbardziej nieogarnięty i wredny chłopak w szkole, siedział teraz wpatrzony w mojego przyjaciela, który chyba ostatkiem siły woli powstrzymywał się od rzucenia tego wszystkiego w cholerę i ruszenia do sypialni ze swoim ukochanym. Czy wspominałem, że Sin był najlepszym aktorem jakiego znałem? Zawsze potrafił oszukać ludzi i ukryć swoje nie zawsze dobre intencje. jedyną osobą, która potrafiła go wyprowadzić z równowagi jednym spojrzeniem, był mój wychowawca. Często rzucali w siebie ciętymi ripostami, co uczniowie przyjmowali z wielkim entuzjazmem. Ah, tak.. Profesor Kouen, największa gwiazda wszystkiego co możliwe. Mimo, że kasy miał jak lodu, pracował w mojej szkole. Nie, żebym narzekał, dzięki temu go poznałem, ale nadal zastanawiałem się.. Po co? Postanowiłem narazić się na mordercze spojrzenie i spytać go osobiście czemu uczy, skoro za zgromadzone pieniądze mógłby spokojnie dożyć śmierci. O ile umarłby za około 35 lat.
  Okazja na zaspokojenie ciekawości nadarzyła się dość szybko. Już następnego dnia musiałem zostać po lekcjach. Oczywiście wszystko przez to, że Sindbadowi nie chciało się wstawać z wyrka, a KTOŚ (czytaj: ja) musiał go brutalnie z niego skopać. Siłą rzeczy spóźniłem się na pierwszą lekcję, którą miałem z moim ukochanym wychowawcą, którego wzrok wyrażał mniej więcej tyle co "twoja dusza spłonie w piekle, dopilnuję tego". Skuliłem się w sobie i przez cały dzień próbowałem ukryć się przed wzrokiem nauczycieli. Gdybym któremuś podpadł, to smażenie się w piekle byłoby rajem w porównaniu do tego, co zgotowałby mi Kouen. Na szczęście zdołałem umknąć każdemu i niepostrzeżenie przebrnąłem przez wszystkie lekcje. Odetchnąłem głęboko, zarzucając torbę na ramię. Jeszcze tylko godzina z mordercą i do domu. Po wejściu do klasy, przystanąłem w drzwiach. Kouen spojrzeniem nakazał mi usiąść w ławce, tuż przed jego biurkiem. Sam kończył akurat uzupełnianie dziennika. Posłusznie zająłem miejsce. Już nie raz zostawałem po lekcjach, więc wiedziałem, że Kouen zaraz będzie próbował się mną  czymś wyręczyć.
  - Dobra. Chodź ze mną - powiedział zamykając dziennik z trzaskiem. Podreptałem za nauczycielem i po chwili potwierdziły się moje przypuszczenia. Stosy papierów, książek, podręczników, długopisów, zeszytów.. W składziku było wszystko czego u mnie w pokoju brakowało. - Pomożesz mi to sprzątać - Kouen wydał krótkie polecenie, siadając na podłodze. Zająłem miejsce obok niego.
  - Wszystko dziś? - spytałem powątpiewając w swoje siły.
  - Nie, mamy na to kilka dni - wychowawca nawet nie spojrzał w moją stronę. Więc z góry  założył, że z wielką ochotą mu pomogę.. Miał rację. Westchnąłem i zabrałem się do pracy. W gruncie rzeczy nie było tak źle. Segregowanie szło nam szybciej niż przypuszczałem.
  - Ekhm.. - odchrząknąłem, kiedy Kouen zamykał składzik po skończonej na dziś pracy. - Mogę zadać panu pytanie? - szepnąłem ledwo słyszalnie.
  - Mhm - mruknął, wsadzając klucze do kieszeni.
  - Bo zastanawiałem się... - przełknąłem ślinę. - Czemu pan tu pracuje? Chodzi mi o to, że przecież ma pan dużo pie-pieniędzy, więc pra-praca tu.. nie je-jest po-potrzebna.. - ostatnie słowa praktycznie wyszeptałem. Oczy Kouena były tak piękne, że zapomniałem w ogóle o co mi chodziło.
  -Cóż.. Po prostu lubię uczyć - powiedział beznamiętnei. Zachłysnąłem się powietrzem, wytrzeszczając oczy. To nie były omamy? Czy to to? Prawie udusiłem się, wstrzymując oddech. Kouen lubiący cokolwiek! Kouen uśmiechający się! Kouen stojący przy mnie! Kouen mówiący do mnie! Czy to już niebo, czy dopiero umieram?
  Następnych kilka dni spędziłem na pomaganiu Kouenowi w składziku. Było o tyle fajnie, że mogłem cały czas gadać, a mojemu kochanemu mordercy to nie przeszkadzało. Nawet więcej! Sam kazał mi coś mówić, bo nie lubił słuchać radia. W ciągu tych kilku dni Kouen patrzył na mnie, uśmiechał się do mnie, rozmawiał ze mną.. Co prawda nasza rozmowa to 90% mojego trajkotu i 10% jego odpowiedzi, ale chyba zacznę ubóstwiać te 10%.
  Otworzyłem oczy. Zdawało mi się, czy..? Spojrzałem na zegarek. O nie. Tylko nie to. Z przyzwyczajenia obudziłem się o 6.00. Nic w tym złego by nie było, gdyby nie to, że była akurat sobota. Przewróciłem się na drugi bok i podziękowałem za mój dar, dzięki któremu mogłem spać zawsze i wszędzie.
  - Alibaba! Wstawaj! Wieści są! Ej! Babo! Rusz tą dupę! - usłyszałem tuż nad moim uchem. Otworzyłem oczy i zerknąłem na zegarek. Spoko, teraz mogłem wstać. 13.00 to dobra pora na wstawanie.
  - Czego chcesz, Judal? - ziewnąłem, drapiąc się po głowie.
  - Wieści, Ali, wieści! - wyszczerzył się do mnie. Szybko przeanalizowałem sytuację. Skoro Judal siedział na moim łóżku, to albo Sindbad gdzieś wybył, albo wieści dotyczyły Kouena. - Nie uwierzysz co właśnie usłyszałem od Sindbada! - zawołał rozentuzjazmowany, wskazując drzwi, w których na chwilę pojawiła się fioletowa czupryna.
  - Kouen? Co z nim? - spytałem, od razu się rozbudzając.
  - Otóż.. Twój ukochany Kouen jest zakochany! - zawołał wesoło Judal. Moje serducho zatrzymało się.
  - W kim? - wydusiłem. Judal wzruszył ramionami, stwierdzając, że tylko tylu udało mu się z Sindbada wyciągnąć. Przytaknąłem na znak, że rozumiem. Nie musiałem się upewniać. Sindbad był osobą, która w kwestii odczytywania ludzkich emocji była nieomylna. Pozostało mi tylko wybadać w kim mój ukochany się zadurzył i cierpieć na depresję.
  Kolejny tydzień 'poszukiwań' nie przyniósł efektów. no, może z jednym wyjątkiem. Ren Kouen zaprosił mnie na obiad. Tak, cuda jednak się zdarzają. W sobotę chodziłem cały w skowronkach. Po 13 Kouen zajechał pod blok swoją karetą i pojechaliśmy w świat. Po powrocie z obiadku, na którym udało mi się ustalić, że słabością Kouena są chyba blond włosy, zdałem szczegółową relację Sindbadowi, nie przestając chichotać jak dziwna nastolatka. Kiedy skończyłem, ten patrzył na mnie przez chwilę, po czym westchnął głęboko.
  - Czyli jednak...
  - Co? - spytałem, niepewny o co mu chodzi.
  - Czyli jednak moje przypuszczenia się potwierdziły - powiedział już głośniej, siadając wygodnie. Spojrzałem na niego zdziwiony, nie wypuszczając poduszki z uścisku. - Obserwowałem Kouena od dłuższego czasu. Ciekawy z niego gostek. Myślałem, że nigdy nie znajdę na niego haka. W grę wchodziły dwa rozwiązania. Albo idealnie się maskował, albo naprawdę był zimnym dupkiem. Ostatecznie wyszło na to, że była jeszcze trzecia możliwość. Zimny dupek ma osobę, dla której nie jest zimnym dupkiem - Sin przerwał na chwilę, żebym mógł poukładać sobie wszystko w głowie. Nie do końca chyba jeszcze rozumiałem co się działo. O czym Sindbad mi mówił? Kouen mający specjalną osobę byłby okej, ale czemu Sin podchodzi do tego z tak filozoficznej strony? - Na zakończenie dodam, że tą osobą prawdopodobnie jesteś ty.
  - Co? Niemożliwe..
  - Możliwe - wtrącił Judal, wchodząc do salonu. Usiadł kolana Sindbada, który oplótł go ramionami. Moja mina wyrażała teraz mniej więcej 'czo ty mie mówisz czuowieku', na co Judal zareagował nagłym potokiem pytań. - Czy kiedykolwiek, do kogokolwiek innego niż ty się uśmiechał? Gadał z kimś jak normalny człowiek? Nie zabijał non stop wzrokiem? Poprawiał komuś kudły, kiedy mu się zaplątały zamek od kurtki? Woził swoim luksusowym samochodem do luksusowych restauracji? Zabierał na obiadki? - westchnął zirytowany. Zamyśliłem się.
  - On potrafiłby fangirlować do twojego zdjęcia, jeśli miałby 100% pewność, że nikt go nie widzi. Chociaż wydaje mi się, że tak po cichutku to piszczy, kiedy tylko jesteś w zasięgu wzroku - dodał Sindbad. Nie byłem pewien czy zaufać temu osądowi, ale dałem mu szansę. Opłacało się, bo mając psychiczne oparcie w przeświadczeniu, że to ja jestem tym speszyl hjumen dla Kouena, dałem radę do niego zagadać po lekcjach. jak zwykle skarcił mnie za nazywanie go per pan i spytał o co chodzi.
  -No.. No, bo ja.. - dukałem ściskając w palcach skrawek koszuli. Czułem, że cały płonę. Nie wiedziałem gdzie zatrzymać swój wzrok. - Ko-kocham c-cię.. - szepnąłem, opuszczając głowę jeszcze niżej. Płonąłem, cały płonąłem, przysięgam. Zerknąłem nieśmiało w górę. Zdążyłem zobaczyć, jak Kouen chowa do kieszeni aparat cyfrowy. - Po-powiedz coś.. Proszę - wydukałem, kiedy dalej się na mnie gapił. Proszę, odezwij się prosiłem w myślach. W końcu Kouen się ruszył, a ja poczułem jak łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Dreptałem za nim, nie do końca wiedząc co się dzieje. W końcu dotarliśmy do rzadko odwiedzanego przez ludzi miejsca. Wtedy Kouen pociągnął mnie ku sobie. - C-co? Cz-czemu? - zapiszczałem.
  - Co? Nie mogę? - warknął, dusząc mnie w ramionach.
  - Możesz - burknąłem.
  - ... Ja ciebie też - wyszeptał ledwo słyszalnie. Nogi się pode mną ugięły i chyba dostałem zawału.
  Po kilku dniach dowiedziałem się od Sindbada jednej, aczkolwiek bardzo ciekawej rzeczy. kouen miał jedną słabość i nie były nią wcale blond włosy. Były to małe, słodkie rzeczy. Zwierzątka, figurki.. Wszystko. Jednak z ludzi kochał tylko mnie. To mi zdecydowanie wystarczyło.


***

OMG.
Skończyłam.
...
Co ja im zrobiłam? D:
Zniszczyłam to, o nie.
Czuję, że zniszczyłam tą przezajebistą, zimną postawę Kouena.
Tylko Alibaba wyszedł mi taki jak chciałam - mała ciota. XD
Wielbmy wszyscy Kouena, gdyż jest mega!
Alibaba może ujść w tłumie. XDD
Następny rozdział będzie z Nine of them.
Dzięki, za przeczytanie i proszę..
Nie bijcie mnie za Kouena.. :'<